A propos pomidorów. Sezon w pełni. Słyszałam w prawdzie, że w tym roku jest drożej przez to, że zamiast lipca mamy lipcopad (moje ulubione określenie tego miesiąca zasłyszane w Trójce!), ale w sobotę pod Halą Banacha dało się kupić pomidory już za 1,20 zł za kilogram. A że tych pomidorów kupiłam 5 kilogramów, na niedzielę przypadła produkcja ketchupu.
Przepis zapożyczyłam z Wiem co jem, dokładniej (i o dziwo) z odcinka o parówkach. Parę kroków zmieniłam, żeby było szybciej.
Składniki:
- 5 kg pomidorów
- 4-5 cebul
- 8 ziarenek pieprzu
- 1/3 szklanki octu winnego
- 4 łyżki octu balsamicznego
- 8 ziarenek ziela angielskiego
- 4 liście laurowe
- 2 łyżki soli
- 15 dag cukru
- 1 główka czosnku (w końcu mogę gdzieś dodać całą główkę!;)
Wykonanie:
Produkcję rozłożyłam na 2 garnki.
1) Pokrojone pomidory oraz cebulę posolić i rozgotować przez czterdzieści minut bez przykrycia.
2) Przecierać na raty przez sito do innego naczynia.
3) Po przetarciu całość postawić z powrotem na gaz, dodać pieprz, ocet, ziele angielskie, liście laurowe i cukier (wszystko co zostało oprócz czosnku).
4) Gotować 3 godziny na wolnym ogniu (do odpowiedniej konsystencji).
5) Na końcu wcisnąć czosnek.
6) Gorący ketchup rozlać do słoików. Zawekować.
Żeby ukrócić sobie trochę cierpień przy przecieraniu polecam wcześniej sparzyć pomidory i obrać je ze skórek.
Jeśli się jest mną, można się spodziewać pomidorów na ścianach i suficie oraz poparzeń dłoni spowodowanych strzelającymi słoikami. Pocieszające jest to, że po dwóch godzinach od katastrofy da się już zginać palce ;)
Wszystko jednak rekompensuje mega-ketchup z pszenno-żytnim chlebem Liski dla zapracowanych, który dla odmiany wyprodukowałam dzień wcześniej.