czwartek, 24 kwietnia 2014

Cytrynowy koktail z kaszy manny

Jak głosi polska tradycja, jedyną słuszną potrawą na śniadanie są kanapki. Sama nie mogę się nadziwić, że przez większość mojego życia, 99% porannych posiłków stanowił chleb z czymś. Aż tu w dwudziestym siódmym roku życia poczułam lekki chlebowstręt.

Dobrze by było gdybym przewidziała go wieczorem i zdążyła na spokojnie przeanalizować jakieś przepisy. Ale nie - prawo Murphy'ego każe omijać chleb szerokim łukiem rano, kiedy jednocześnie skręca z głodu (taka domena moich poranków, że muszę szybko coś zjeść żeby nie umrzeć).


Z tego powodu dzisiejszy poranek sponsorował atak głodowej paniki i szybkie wertowanie książek kucharskich na przemian z Googlem. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, kiedy już coś wyglądało dobrze, okazywało się, że nie mam jednego z podstawowych składników, albo trzeba na to czekać przynajmniej pół godziny. Więc jak zwykle wyszedł spontan ;)

Koktail jest raczej z tych zapychających, ale szybko strawialnych i nie aż tak deserowych. Dla tych, którzy lubią kwaśne rzeczy. Jest smaczny na ciepło (czy raczej letnio), ale na zimno też fajny - po jakimś czasie w lodówce robi się bardziej musem. Idealny do kubka herbaty.


Składniki
  • szklanka wody
  • 4 łyżki kaszy manny (można też dać 2,5-5 w zależności od tego czy chcemy mieć bardziej płynny koktail czy już prawie budyń)
  • łyżka masła
  • małe opakowanie płynnego jogurtu
  • cytryna (pół powinno wystarczyć)
  • przynajmniej 2 łyżki miodu (też wg. uznania)
  • garść owoców, np. winogron

Wykonanie
  1. Wodę doprowadzamy do wrzenia, wsypujemy kaszę, gotujemy ok. 5 minut ciągle mieszając.
  2. Odstawiamy na chwilę do lekkiego wystudzenia (kaszkę albo cały koktail można przygotować też dzień wcześniej) - ja mieszałam przy otwartym oknie, bo głód nie pozwalał na inny scenariusz (nie chciałam bardzo ciepłej ;)
  3. W tym czasie zetrzeć skórkę z połowy cytryny i wcisnąć około 3 łyżek soku (uwaga na pestki!).
  4. Do kaszki dodać masło, jogurt, cytrynę (skórkę i sok) oraz miód i dobrze zblendować. Ewentualnie dodać więcej miodu albo cytryny.
  5. Pokroić owoce i wsypać do koktailu, a jeśli planujecie pić przez grubą słomkę to ułożyć obok na zagrychę!
Teraz Wy możecie przygotować się nieco wcześniej do (jutrzejszego) śniadania ;)
Smacznego, bez frustracji!

środa, 16 kwietnia 2014

Sernik marchewkowy

Ile piekarek/piekarzy (dżender!) tyle ciast marchewkowych. Prawie każdy ma swój przepis. A nawet jeśli kilka osób posiada podobny, dałabym sobie rękę uciąć, że w różnych piekarnikach efekt wyszedłby zupełnie inny. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ciasto z marchewką chyba zawsze jest smaczne i do tego zachowuje pozory bycia zdrowym.


My pieczemy swoje na Boże Narodzenie ("bo takie trochę cynamonowe") i na Wielkanoc ("bo takie marchewkowe"), a prawdziwym powodem jest fakt, że to ulubione ciasto chrześniaka mojej mamy.

Moją ulubioną wersją przepisu jest ciasto pokryte kremem z kremowego serka, ale najczęściej powstaje wersja z cytrynowym lukrem, bo najszybciej i trochę kwaśniej. W tym roku postanowiłam zapobiec cytrynowemu polukrowaniu i pokryć ciasto serem w sposób nierozłączny. W zasadzie wyszło na to, że więcej tu tej drugiej, serowej części. Pomysł podsunęła mi moja kuzynka, Marta.

Tak powstał marchewkowy sernik!


Składniki (na dużą blachę):

Marchewkowy spód
  • 4 jajka
  • 1,5 szklanki cukru
  • 3/4 szklanki oleju
  • 1-2 łyżki cynamonu
  • 2 szklanki mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 3 szklanki startej marchewki (często mieszam z jabłkiem i być może wychodzi trochę więcej ;) )
  • dodatkowo można przygotować posiekane orzechy włoskie albo rodzynki (1/2-1 szklanka)
  • bułka tarta i odrobina tłuszczu do wysmarowania formy
Sernik
  • 1 kg mielonego twarogu
  • 4 jajka
  • 1 i 1/4 szklanki cukru pudru
  • opakowanie cukru waniliowego
  • 2 łyżki mąki
  • 1 szklanka startej marchewki
Wykonanie
  1. Dużą blachę do pieczenia wysmarować tłuszczem i wysypać bułką tartą. Piekarnik nagrzać do 180 stopni Celsjusza.
  2. Zaczynamy od spodu. Cztery jajka, olej, cynamon i cukier miksować przez chwilę.
  3. Dodać mąkę, proszek do pieczenia i sodę. Miksować dalej, do wymieszania składników.
  4. Następnie dodać marchewkę i dokładnie wymieszać, ale nie miksować!Jeśli chcecie dodać rodzynki albo orzechy to właśnie ten moment. Całość wylać do przygotowanej blachy.
  5. Czas na sernik. Twaróg, cztery jajka, cukier puder i cukier waniliowy dokładnie zmiksować. Dodać 2 łyżki mąki i zmiksować raz jeszcze, do połączenia składników.
  6. Następnie wsypać marchewkę, znów dokładnie wymieszać, Zapominalscy mogą jeszcze dodać rodzynki do sernika. Całość wylać na gotowy, marchewkowy spód.
  7. Piec przez godzinę, następnie zostawić na przynajmniej 20 minut w gorącym, wyłączonym piekarniku. Później studziłam ciasto przy lekko uchylonych drzwiczkach. Chociaż wszyscy znają tę prawdę, że co piekarnik to inne obyczaje :)
Smacznego wielkanocnego!

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Słona tarta ze wszystkim co najlepsze

Wiadomo, wszystko co najlepsze to pojęcie subiektywne. Ja na przykład rozpływam się na widok suszonych pomidorów, kremu z karczochów (przecież każdy szanujący się człowiek ma go w swojej kuchni), czarnych oliwek (tak, wiem, spora część czytających właśnie zwątpiła) i parmezanu (to chyba obiektywnie najlepsze). A teraz weźcie i wrzućcie to w jedną tartę. Albo w makaron! Mamma mia!


Żeby nie było zbyt różowo (zwłaszcza w kontekście formy w kształcie serca i suszonych kwiatów), całość rozcieńczyłam cebulą (ale czerwoną, więc jednak dość różowo) i jajkiem, bo dobrze żeby się trzymało kupy.

Start!

Składniki:

ciasto
  • 1 kopiasta szklanka mąki
  • 100 g masła
  • 1 łyżka zalewy z suszonych pomidorów (można pominąć)
  • 1 żółtko
  • 1/2 łyżeczki soli
farsz
  • około 3 łyżki zalewy z suszonych pomidorów (może być zwykła oliwa)
  • 2 średnie albo jeden duży ząbek czosnku
  • 2 średnie czerwone cebule
  • 80 g czarnych oliwek
  • 130 g suszonych pomidorów z zalewy
  • 50 g pasty z karczochów
  • 1 jajko i 1 zółtko
  • 30 g parmezanu
  • sól, pieprz, suszony tymianek (świeży pewnie jeszcze lepszy)


Wykonanie:
  1. Zaczynamy od farszu. Czosnek trzeba pokroić na plasterki, a cebulę całkiem dowolnie posiekać.
  2. Na rozgrzanej zalewie/oliwie podsmażyć plasterki czosnku, aż do momentu kiedy wyraźnie będzie czuć jego zapach (lepiej za krótko niż za długo). Wtedy należy dodać cebulę, posolić, wymieszać, przykryć i poddusić na małym ogniu.
  3. W tym czasie posiekać oliwki i pokroić pomidory, po czym dodać do miękkiej cebuli, wymieszać. Dosolić i popieprzyć do smaku ;)
  4. Jeszcze chwilę podsmażyć, odparować ewentualny nadmiar wody, dodać pastę z karczochów i odstawić.
  5. Z farszem jeszcze nie koniec, ale czas na ciasto! W związku z tym trzeba nagrzać piekarnik, do 180 stopni.
  6. Potem do mąki dodać zimne masło, posiekać na drobne kawałki. Dodać wszystkie pozostałe składniki, szybko zagnieść i wylepić formę. Podziurawić widelcem i piec około 15-20 minut aż góra się zarumieni.
  7. W tym czasie ubić jajko i żółtko do farszu, dodać do zawartości patelni i delikatnie wymieszać.
  8. Masę przełożyć do gorącego ciasta, posypać parmezanem i piec jeszcze około 25 minut.

Do zjedzenia jeszcze na ciepło albo już na zimno.

Smacznego!

środa, 2 kwietnia 2014

Praga! Praga!

Kobieta zmienną jest, a ja należę do tych zmiennych szczególnie bardzo. Może dlatego założyłam już miliardy blogów, później próbowałam je sfuzjować w jedną całość, znów rozdrabniałam się na kilka mniejszych i tak w koło Macieju. Postanowiłam jednak zeszczuplić się do jednego, nooo maksymalnie dwóch ;) Z tej okazji przeprowadzam się z podróżniczymi wpisami również tu. I robię to przynajmniej po raz drugi, wybaczcie.

Jakieś dwa lata temu, też pod koniec marca/ na początku kwietnia, zwizytowałam koleżankę w Czeskiej Pradze. Fajnie było, i tak ciepło, że nie trzeba było nawet bluzy!

To co widziałam?

Wiele par butów przewieszonych przez kabel (?) od wielkiego metronomu. Kiedyś w tamtym miejscu stał ogromy pomnik Stalina. Co przerażające, metronom jest widać praktycznie z każdej części zabytkowych dzielnic miasta. Strach pomyśleć o Stalinie.


 Wielkanocne drzewka, bo to już sezon.


Trdelniki, czyli wędzone ciastka. Widziałam (żeby tylko) też dużo innych słodyczy, np. andruty przekładane kremem i Lentilky. Nie tylko słodyczy z resztą, bo aż za dobrze zobaczyłam również gulasz.


Dom Miejski, który miał być dla wszystkich i właściwie ciągle jest pod warunkiem, że ma się wystarczająco dużo pieniędzy.


Widziałam też drzwi najeżone wystającymi głowami.


Pomnik Św. Wacława i manifestację antyaborcyjną...


...oraz odwróconą świętość Wacława. Autorstwa Davida Černego , który jest specjalistą ds. rzeźb od czapy.


Most Karola, a na nim stanowczo za dużo turystów. Tu scenka rodzajowa - Święty Nepomucen, który nie chciał zdradzić tajemnicy spowiedzi, jest zrzucany z mostu. Nie wiem kim jest pani na pierwszym planie, ale podczas rytualnego smyrania św. Nepomucen jest wyraźnie olewany


Do tego wszystkiego piwo, słońce, krótki rękawek i numerek z licealnej szafki jako otwieracz.


Ładne, czasem przeszklone widoki.



I most Legii ;)


Fajne znaki drogowe, z powodu których pan-przerabiacz miał sądowe problemy, ale Czesi wybronili go na Fejsbuku (czy jakoś tak;).


Złote bramy i srebrne panie.


Była też (przezajebista) katedra św. Wita (ale też Wojciecha i Wacława)!


I części ciała najczęściej dotykane (!?) przez turystów. Akurat panie na zdjęciu nie wyrażają zainteresowania w przeciwieństwie do pana z komórką.


Kolejna rzeźba Černego - tym razem panowie sikający na Czeską Republikę. Oprócz tego, ze sikają to ruszają tym czym sikają. Ruszają też bioderkami od czasu do czasu. Dodatkowo na zdjęciu reprezentanci polskiej wycieczki wyrażający żywe zainteresowanie obiektem.


Kłódki zakochanych par nad Certovką - w pobliżu osobliwy czeski napis w stylu I tak się rozstaniecie, fiutki.


Widziałam też nie klubokawiarnie, ale klubokawiarnioteratry. Jeden nawet od środka ;)


Metro też było.


Kościół Husycki. Miała być też msza, i była, ale zbyt rano żebyśmy mogły zobaczyć jak wygląda.


Na koniec tajemnicza mikstura. Rum+wrzątek+cytryna+cukier.


I Polskim Busikiem, z dzikimi tłumami, bo z niedzieli na poniedziałek, sru do domu!

Z podziękowaniami dla Anki, najlepszej przewodniczki :)