sobota, 28 grudnia 2013

środa, 4 grudnia 2013

Zyciowe decyzje

Rysunkowo to już kopę lat! U nas trochę się zmieniło, ale bez przesady - tematy do rozmów może nieco inne, ale wszystkie odpowiedzi sprowadzają się do tego samego co zwykle ;)

I tak, wiem, stosuję w domyśle liczbę mnogą - to chyba oznaka starzenia.



wtorek, 27 sierpnia 2013

Tort z krzaka

Nie wiem skąd mój kulinarny powrót - czy z powodu trzech tygodni urlopu czy jednak przez superdobry tort, który zjadłam na weselu koleżanki. W sumie jedno nie wyklucza drugiego.

Wracając do weselnego tortu - rdzeń konstrukcji stanowił waniliowy biszkopt, który przełożono łagodnym kremem jagodowym z cienką warstewką konfitury porzeczkowej. Przynajmniej tak wydedukowałam grubo po północy. Kwaśna konfitura przyjemnie przegryzała się przez łagodną całość. Wzięłam drugą porcję.

Trochę to dziwne, bo na ogół bardziej kuszą mnie torty czekoladowe, waniliowe, kawowe, ogółem mniej kwaśne. Być może się starzeję i przy tej okazji aktywują się geny mojego taty, który wypija hektolitry napojów cytrynowych i pożera tonami mniej dojrzałe owoce.


Z tego wszystkiego wyszedł zestaw: jeżyny + maliny + agrest. Do tego mięta jakbyśmy mało ochłody mieli tego lata. Wszystko z krzaka.


Składniki:
  • biszkopt (o średnicy około 20-22 cm) z ulubionego przepisu (ja bardzo lubię ten)
  • 1/4 słoiczka konfitury malinowej i 3/4 słoiczka konfitury agrestowej lub kandyzowanego agrestu
  • około 400 g owoców na wierzch: malin i jeżyn (jakbym miała dodałabym też świeży agrest)
  • 1/2 opakowania galaretki agrestowej
... a do tego:

Krem:
  • 300 g bitej kwaśnej śmietany kremówki
  • łyżka cukru pudru
  • łyżka żelatyny
  • garść liści mięty
Do nasączenia:
  • po jednej torebce czarnej herbaty i mięty
  • łyżka ciemnego rumu
Wykonanie:
  1. Upiec biszkopt i zostawić do wystudzenia.
  2. Zaparzyć szklankę mocnej herbaty z obydwu torebek (ciemnej i mięty). Zostawić do wystudzenia. Kiedy nie będzie już taka gorąca, można dodać łyżkę rumu.
  3. Łyżkę żelatyny zalać 1/4 szklanki gorącej wody, rozpuścić i też zostawić do wystudzenia.
  4. Galaretkę zalać 3/4 szklanki wrzątku, wymieszać i wystudzić.
  5. Wystudzony biszkopt rozkroić na trzy blaty. Spodnią część nasączyć 1/3 szklanki herbaty z rumem.
  6. Konfiturę malinową wymieszać z 1/4 słoiczka konfitury agrestowej. Taką mieszanką posmarować spodni, nasączony blat.
  7. Ubić śmietanę z cukrem pudrem, na końcu dodać wystudzoną żelatynę i krótko zmiksować do wymieszania. Połową bitej śmietany posmarować spodni blat z konfiturą.
  8. Przykryć drugim blatem, nasączyć kolejną porcją herbaty z rumem, posmarować resztą konfitury agrestowej.
  9. Liście mięty drobno posiekać, wymieszać z drugą połową bitej śmietany. Posmarować drugi blat.
  10. Przykryć trzecią częścią biszkoptu i nasączyć resztą herbaty z rumem.
  11. Galaretkę włożyć do lodówki i trzymać ją tam do czasu kiedy nie zacznie tężeć. Wtedy należy dodać owoce (jeżyny i maliny) i wymieszać. Nałożyć na wierzch.
  12. Tort odstawić do lodówki przynajmniej na noc żeby wszystko się "przegryzło".
Smacznego!


niedziela, 11 sierpnia 2013

Paskudniki 2

Z cyklu codzienności, nie moje a znajomych.

Po raz drugi na tym blogu (pierwszy raz tutaj), po raz drugi z zasłoniętymi twarzami, żeby po raz drugi uniknąć żądań dożywotniego odszkodowania i przeprosin w ogólnopolskiej gazecie.


środa, 27 marca 2013

piątek, 15 marca 2013

Piatkowe burgery z serem Camembert

Jedna z internetowych mądrości głosi, że jedzenie sałatki w Mc Donald's jest jak zamówienie prostytutki żeby się poprzytulać. Być może podobnie jest z nazywaniem burgera bez mięsa burgerem. 


Wiadomo, mięso to podstawa, ale z drugiej strony można uprzeć się przy tym, że o burgerowości kanapki decyduje użycie maślanej, hamburgerowej bułki. Przynajmniej tak to sobie dzisiaj, w piątek, tłumaczyłam.

Co jak co, ale i tak było smaczne, nawet bardzo. I jeśli mam dalej się pocieszać, można dojść do wniosku, że cały kawałek serka Camembert (120g) ma więcej cholesterolu niż miliard kotletów razem wziętych. Poniżej dwie propozycje na piątkowego burgera. Bardziej i mniej słodka. Słodka popłynęła, bo postanowiłam skusić się na połowę sera.


Jeśli chodzi o same bułki to upiekłam je z przepisu Liski, czy właściwie Marthy Stewart. Są idealne!

Do burgera oczywiście frytki i sałatka Colesław - jedno i drugie gotowcowe. Wszystko zniknęło z dwóch talerzy za sprawą dwóch paszczy w jakieś dwie minuty.

Nie taki piątek straszny ;)


niedziela, 17 lutego 2013

Miedzynarodowa zapiekanka z pora

Jak zrobić międzynarodową zapiekankę?

Zacznijmy od interkontynentalnego pora, który o dziwo pochodzi z Azji. Trudno jednak o tym pamiętać skoro do Polski trafił już w średniowieczu, a na południu Europy znany był już w starożytności. Losy pora podziela cebula, chociaż nie wiem czy tak jak orkisz miała okazję stać się posiłkiem gladiatorów i zawodników igrzysk.


Igrzyska! Grecja. Grecja, która większości Europejczyków kojarzy się z błogim lenistwem (nie wiem już czy chodzi bardziej o wczasy czy lifestyle śródziemnomorskich narodów), a czasem również z baraniną, oliwkami i serem Feta. Ten ostatni posiada swoje polskie (zapewne dalekie) kuzynki w formie wyrobów fetopodobnych, które jednak do zapiekanek się nadają.

Beszamel - francuski sos, który określony jako zasmażka z mąki na maśle rozprowadzona mlekiem, brzmi już nieco bardziej swojsko. W każdym razie uwielbiam zalewać nim zapiekanki.

Kulinarnym erudytą raczej nie jestem - wszystko znalazłam na Wikipedii ;)


Składniki

Zapiekanka
  • 4 duże lub 6 mniejszych porów
  • 2 średnie cebule
  • 2 duże plastry szynki
  • 2/3 szklanki mąki orkiszowej
  • 3 jajka
  • kostka sera fetopodobnego albo i fety
  • oliwa, olej lub masło
  • sól i pieprz
  • odrobina masła i jeszcze trochę mąki orkiszowej
Beszamel
  • pół kostki masła (100 g)
  • pół szklanki białej mąki pszennej
  • pół litra zimnego mleka
  • sól, pieprz, gałka muszkatołowa
Ilość beszamelu z pewnością utopi zapiekankę - ja tak lubię, ale jeśli ktoś woli mniej to proszę zrobić mniej ;)


Wykonanie
  1. Cebulę posiekać, łodygi pora pokroić na talarki a plastry szynki pokroić na małe kawałki.
  2. Cebulę poddusić chwilę na rozgrzanej oliwie/maśle/oleju, dodać pora, szynkę, po czym doprawić solą (ostrożnie, ser jest słony) i pieprzem. 
  3. Dusić jeszcze 15 minut od czasu do czasu mieszając.
  4. W tym czasie piekarnik nagrzać do 180 stopni, wysmarować blachę masłem i wysypać mąką.
  5. Przygotować beszamel. Na patelni roztopić masło, podsmażyć na nim mąkę po czym partiami dodawać zimne mleko dokładnie mieszając. Aż do odpowiedniej konsystencji. Doprawić solą, pieprzem i gałką muszkatołową.
  6. Duszonego pora zdjąć z ognia, dodać mąkę, wymieszać, po czym dodać rozbełtane jajka i wymieszać raz jeszcze.
  7. Dodać pokruszony ser, wymieszać, ewentualnie jeszcze raz doprawić.
  8. Masę porową wyłożyć na blachę, polać beszamelem.
  9. Włożyć do pieca i piec około pół godziny.
  10. Zjeść.
Smaczego! / Bon apetit! / Bon óρεξη! / 胃口好!
(A to z Google Translate)

niedziela, 10 lutego 2013

Agata w Brukseli nie jadla Brukselki

Wszyscy wiedzą, że w lotnisku w Modlinie najlepsze jest to, że nie działa i można polecieć z warszawskiego Chopina do Belgii za 30 zł. W związku z tym nabycie biletu  drogą kupna, a później jego wykorzystanie było czystą przyjemnością. Właściwie byłoby czystą przyjemnością gdyby nie fakt, że lecieliśmy Ryanairem. Ale co tu wybrzydzać. Grunt, że dolecieliśmy w jednym kawałku i nikt nie zmusił nas do zakupu zdrapki ani perfum firmowanych przez Lady Gagę.

Nie wiem jak cała Belgia, ale mam wrażenie, że Bruksela to miasto wszechobecnego sikającego chłopca (Manneken Pis), odrobiny Parlamentu Europejskiego i ładnych kamienic. Podczas dwudniowej wizyty można by odnieść wrażenie, że dzieje się tam tak niewiele, że trzeba się zająć jedzeniem, więc co jadła Agata?

Póki co - to czego nie jadła.

Nie jadła brukselki, która mimo wszystko była spotykalna w wielu innych formach, niekoniecznie przeznaczonych do konsumpcji. Może dlatego, że poza sezonem.

Tu na przykład brukselka z dużą ilością błonnika, bo wydrukowana na kopercie.
Frytki, frytki! Tego nie dało się i nawet nie przystało nie zjeść! Smażone na łoju wołowym, dwukrotnie. O pierwszym przeczytałam, a drugie widziałam na własne oczy. A sprawdziłam głównie to, że mają specyficzny aromat i przyjemnie maślany posmak. Do tego litania sosów - ich wybór trochę przerastał moje kobiece problemy decyzyjne, ale ostatecznie brazylijski stał się moim ulubionym.

Te frytki akurat były Konrada, ale w przypadku sosów panowała wspólnota majątkowa.
Ta piękna, wąsata pani to ja, a na tablicy po lewej stronie lista sosów.
Jak frytki to piwo! Co ciekawe frytki zakupione w Maison Antoine (czyli najbardziej znanej brukselskiej frytkarni) można było wnosić do okolicznych pubów i tam zapijać je piwkiem. Jednym z przewodnikowych brukselskich piw jest Kwak (i nie czyta się go tak jak robi kaczka, bo pani w pubie nie zrozumie) i tradycyjnie serwuje się go w ampułce takiej jak na zdjęciu:


Nie należę do piwoszy obeznanych w temacie, więc powiem tylko, że dobre.

Ponieważ wszystko co słodkie nie jest mi obce, a jak jeszcze do tego kwaśnawe to już w ogóle fajnie - rozkochałam się w Krieku - wiśniowym piwie. Co ciekawe lepiej smakuje z kija niż z butelki.

Pierwsze moje piwo wypite w ogródku piwnym w tym sezonie. Mimo wszystko zmarzłam ;)
Mając zestaw dobre piwo+dobre frytki można by sądzić, że osiągnęło się już pełnię szczęścia. Otóż nie. Pełnię szczęścia osiąga się dostając piwo, frytki i mule. Ciepłe, maślane, z natką.


A na deser gofry. Są konkretne, więc wersja z samą bitą śmietaną wydaje mi się maksimum pożeralności. Podobno Belgowie wybierają raczej opcję z cukrem pudrem i tego się trzymałam przy zamówieniach.

Gofry prezentuje słynny Sikający Chłopiec.
I jeszcze jeden.
Całkiem fajną alternatywą przekąskową były gofry z wytrawnym farszem:


Kolejna opcja kulinarnie pewnie nie jest zbyt belgijska, ale za to ładna. Mamma Roma to ładnie zaprojektowana (strona/ wnętrze/ naczynia) sieciówka ze smaczną pizzą!



A na śniadanie francuski croissant z dobrą cafe au lait podawaną w miseczce ;) Z zaparowanym od zimna (a właściwie już od ciepła) obiektywem.


Ale przejdźmy do sedna i nie mówmy za dużo:








No, muszę tylko dodać, że pan Neuhaus, ten od najdroższych i chyba najbardziej znanych belgijskich czekoladek zaczynał od produkcji zdrowotnych cukierków, np. takich na gardło. Wszyscy wiedzą, że czekolada to samo zdrowie ;)

sobota, 26 stycznia 2013

Placuszki z kaszy manny, na wloska nute

No i znów będę narzekać na żelastwo na zębach, ale nie ma się co dziwić skoro czasem z jego powodu trudno jest cokolwiek pogryźć. Przechodzę wtedy na papkowy system śniadaniowych kaszek, głównie kaszy manny. Dziś jednak poczułam, że kolejna porcja białej masy słodzonej konfiturą już nie przejdzie przez moje gardło. Tak oto powstały placuszki z kaszy manny! Nie słodkie, ale wytrawne. Z suszonymi pomidorami i parmezanem. Mniam!


Inna sprawa, że dodatkami można śmiało żonglować wedle upodobań - jest więc cień szansy, że kolejna wersja śniadania nie znudzi mi się tak łatwo.

Składniki:
  • około 220 ml mleka (trochę ponad szklankę)
  • 7-8 łyżeczek kaszy manny (tyle ile na gęstą kaszkę)
  • 2 jajka
  • łyżka mąki
  • ćwiartka świeżego pomidora
  • 2 łyżki pokrojonych suszonych pomidorów
  • ok. 30 g startego parmezanu (+ do woli do posypania)
  • łyżka duszonej cebuli
  • oliwa
  • ząbek czosnku
  • przyprawy (pieprz, sól, bazylia)

Wykonanie
  1. Przygotowujemy kaszkę - ja podgrzewam mleko aż będzie gorące, wtedy dosypuję kaszę i mieszam dalej podgrzewając aż całość zgęstnieje.
  2. Do gęstej kaszki dodać pomidory, parmezan, cebulę i przyprawić do smaku. Dokładnie wymieszać.
  3. Na końcu dodać mąkę, jajka i wymieszać raz jeszcze.
  4. Oliwę rozgrzać z rozgniecionym ząbkiem czosnku, kiedy już puści aromat wyjąć czosnek i nakładać po łyżce ciasta (placuszki są delikatne, więc lepiej smażyć mniejsze żeby się nie rozpadały).
  5. Smażyć z jednej strony aż się zarumienią (około 2 minut), po czym przewrócić i smażyć z drugiej.
  6. Wyłożyć na talerz, posypać parmezanem i zajadać. Najlepiej z domowym ketchupem.
Smacznego!

sobota, 19 stycznia 2013

Lasagne po mojemu

Jakoś ta zima nie sprzyja gotowaniu, a już na pewno nie pieczeniu - czasu brak, na zębach żelastwo, które zacznie ogranicza możliwości konsumpcyjne (zwłaszcza w kontekście słodyczy), do tego multum innych możliwości artystycznego wyżywania się (tak, tak, to Sztuka przez duże Sztu).

Z drugiej strony ile można żywić się niskokalorycznymi słoiczkami od babci? ;) Kiedy temperatura spada poniżej zera chciałoby się czegoś mięsnego i obrzydliwie tłustego. A lasagne/lazania ma potencjał! Duży.


Lazania po mojemu jakoś specjalnie nie różni się od innych - siedzą w niej pomidory, mięcho, beszamel,  ser. To co lubię dodać gratis to tarta marchewka (chociaż to pewnie też żadna nowość) - wtedy całość wydaje mi się być bardziej soczysta i trochę bardziej słodkawa. I wychodzi na to, że w Lazanii po mojemu nic mojego. Ale przepis i tak będzie ;)

Więc do dzieła!

Czego potrzebujemy?
  • około 500 g makaronu do lazanii
  • 100 g tartego parmezanu
Część mięsna
  • 500 g wołowego mięsa mielonego
  • 2 duże starte marchewki
  • 2 średnie posiekane cebule
  • 2 posiekane ząbki czosnku
  • 500 g przecieru pomidorowego
  • oliwa z oliwek
  • ocet balsamiczny
  • sól
  • pieprz
  • trochę ostrej papryczki
(uh, dużo)

Beszamel
  • 3 kopiaste łyżki mąki
  • 3 solidne łyżki masła
  • 500 ml mleka
  • sól
  • pieprz
  • gałka muszkatołowa

Jak to zrobić?
  1. Przygotowujemy mięsny farsz. Na rozgrzanej patelni podsmażamy posiekany czosnek i papryczkę. 
  2. Dodajemy cebulę, chwilę dusimy. Następnie dodajemy mięso, sól, pieprz oraz odrobinę octu balsamicznego i znów dusimy. Na koniec dodajemy marchew i dla odmiany jeszcze trochę podduszamy.
  3. Później dolewamy przecier pomidorowy i doprawiamy do smaku. Należy pamiętać, że jeśli nasz makaron nie wymaga wcześniejszego gotowania, farsz musi być dość rzadki żeby makaron miał skąd wchłonąć wodę!
  4. Przygotowany farsz odstawiamy na bok i zabieramy się za beszamel.
  5. Do rozgrzanego masła dodajemy mąkę i mieszamy dalej podgrzewając. Porcjami dolewamy mleko ciągle mieszając. Doprawiamy solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Odstawiamy.
  6. Jeśli makaron wymaga podgotowania, to jest właśnie dobry moment żeby to zrobić (wg instrukcji na opakowaniu).
  7. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni.
  8. Spód blachy/naczynia żaroodpornego smarujemy oliwą lub masłem.
  9. Na spód wykładamy pierwszą warstwę makaronu, na to część mięsnego farszu, całość smarujemy beszamelem, po czym wykładamy kolejną warstwę makaronu, mięsa, beszamelu i tak dalej aż do wyczerpania składników. Ostatnią warstwą powinien być beszamel. Wierzch posypujemy parmezanem.
  10. Lazanię pieczemy około pół godziny (chyba że opakowanie makaronu mówi inaczej).
Smacznego!