poniedziałek, 31 października 2011

Spaghetti alla vongole - jak to leciało?

Praktycznie w każdym zakątku świata można wygrzebać jakiś wykaz potraw, które uznawane są za afrodyzjaki. Ale czy afrodyzjakiem nie jest każdy rodzaj dobrego jedzenia? ;)

Wczoraj zaliczyłam niedzielny spacer po Neapolu - dokładniej po kilku ulicach, które dość spontanicznie przerodziły się w targ. Z drugiej strony wszystko tu wygląda na spontaniczne. W każdym razie miejsce znajdowało się raczej z dala od turystów, za to wśród mnóstwa głośnych neapolitańczyków. Z dziećmi czy tam bez, zmotoryzowanych, pieszych, starych i młodych, ale zawsze krzyczących i w większości po mszy, kawie oraz ciastku.
Lista upolowanych produktów była dość długa, ale na samej jej szczycie figurowały małże - vongole. Prosto z zatoki i całkiem tanie ;) Ani ja, ani mój Konrad nie jesteśmy w temacie jeśli chodzi o owoce morza, ale wspomagani paroma tutorialami z YouTube i googlowymi przepisami całkiem dobrze daliśmy sobie radę. I teraz możemy mówić, że jesteśmy tacy fajni i obżeramy się frutti di mare.

Kolory, flesz i brudna ściana


Składniki (porcja na 2 głodomory albo na 3-4 normalne osoby):
  • 1/2 kg vongoli
  • 1/3 kg pomidorków koktailowych
  • 250 g makaronu spaghetti
  • 3-4 ząbki czosnku
  • 1/2 szklanki białego wytrawnego wina
  • kilka gałązek natki
  • troszkę chilli w proszku (świeżym pewnie nikt nie pogardzi)
  • troszkę soli morskiej
  • troszkę pieprzu
  • troszkę oliwy z oliwek

Ziarno jak ta lala, ale też gotowe danie



Wykonanie:
  1. Małże chwilę namoczyć  w posolonej wodzie, a potem opłukać, odcedzić. Otwarte małże wyrzucić.
  2. Rozgrzać garnek z odrobiną oliwy. Włożyć małże i przykryć. Pozostawić na średnim ogniu aż do całkowitego otwarcia wszystkich muszelek (około 2-5 minut).
  3. W tym czasie posiekać czosnek na plasterki, przekroić na pół pomidorki i porwać liście natki.
  4. Sitko wyłożyć ręcznikiem kuchennym (nam się przydał nieperfumowany papier toaletowy;) i przez taką konstrukcję przecedzić soki, które podczas duszenia puściły małże (żeby pozbyć się piasku itd.). Podobno przecedzona mikstura jest esencją dania. Małże odstawić na bok.
  5. W osobnym garnku wstawiamy wodę na spaghetti.
  6. Na rozgrzanej (dużej) patelni na oliwie krótko podsmażyć czosnek (do momentu kiedy będzie czuć pierwszy aromat), dodać odrobinę chilli pamiętając o tym, że wydobywamy smak małży, a nie wypalamy sobie języki ;)
  7. Na patelnię wsypujemy małże, zalewamy białym winem, zostawiamy na średnim ogniu aż do odparowania (około 5 minut) od czasu do czasu mieszając.
  8. Dodajemy pomidorki, dodajemy szczyptę soli (małże są przecież morskie, więc nie trzeba za dużo), odrobinę pieprzu i czekamy jeszcze chwilę.
  9. Kiedy woda w osobnym garnku się zagotuje, dodajemy trochę soli i wsypujemy makaron. Gotujemy al dente.
  10. Do małży dolewamy przecedzoną miksturę i smażymy jeszcze chwilę żeby odparować wodę.
  11. Kiedy spaghetti będzie ugotowane, odcedzamy makaron na sitku i zestawiamy sos z małżami z ognia. Spaghetti dodajemy do sosu, mieszamy, nakładamy na talerze.
  12. Nic tylko wsuwać i delektować się afrodyzjakiem ;)
Włosi podobno jedzą to tak, że wydłubują widelcem małże do makaronu, a muszelki wylizują i wyrzucają na inny talerz.
Tak w ogóle szczerze polecam spontaniczne gotowanie na wyjazdach! ;)

Smacznego!

Fleszem po odpadkach

środa, 26 października 2011

Muffiny dla (greckich) miesozercow

Bez dłuższego wstępu przedstawiam muffiny na słono. Z kurczakiem, fetą, oliwkami i rozmarynem. Są sycące, aromatyczne i mam nadzieję, że całkiem zdrowe. Litania składników jest dość długa, ale warto nie pomijać żadnego (zwłaszcza świeżego rozmarynu!).


Składniki:

frakcja mięsna:
  • 350 g piersi kurczaka
  • ocet balsamiczny
  • 1-2 ząbki czosnku
  • suszony tymianek
  • oliwa z oliwek (albo olej)
frakcja sucha:
  • 2 szklanki mąki
  • 1,5 łyżki siemienia lnianego (będzie miało co chrupać)
  • 4-5 łyżek płatków owsianych (wchłoną wodę, którą puszczą mięso i feta)
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody
farakcja wilgotna:
  • 90 g posiekanych oliwek
  • 130 g pokruczonego sera typu feta
  • posiekany świeży rozmaryn
frakcja mokra:
  • pół szklanki oleju
  • szklanka mleka
  • 4 łyżki octu balsamicznego
  • 2 jajka
  • łyżeczka soli



Wykonanie:
  1. Piersi kurczaka umyć, oczyścić i pokroić na drobne kawałki. Do mięsa wycisnąć czosnek, posypać tymiankiem, zalać oliwą i octem balsamicznym tak żeby marynata oblepiła kawałki. Odstawić na minimum pół godziny, można też wstawić na noc do lodówki.
  2. Piekarnik nagrzać do 210 stopni.
  3. W dużej misce wymieszać wszystkie suche składniki. W osobnym naczyniu połączyć mokre.
  4. Do suchych składników dodać mokre, wilgotne (ser, oliwki i rozmaryn) oraz kawałki kurczaka. Wszystko wymieszać łyżką aż do połączenia.
  5. Nakładać do muffinowych foremek - silikonowych lub do papilotków w formach.
  6. Piec 10 minut w 210 stopniach, potem kolejne 10 w 180 stopniach.
  7. Po wyjęciu z pieca wyjąć z foremek i studzić na kratce.
Muffiny powinny być przyrumienione i chrupiące na górze. Najsmaczniejsze są jeszcze ciepłe, ale następnego dnia też mają swój urok.

Smacznego!

środa, 19 października 2011

Chrupiace muffiny limonkowe

Idę sobie, idę, a tu limonki za 3 złote za kilogram. Nie miałam pomysłu co z nimi zrobić, ale kupiłam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wszystkie nieokreślone plany kulinarne kończą się muffinami. Tak oto powstały w wersji limonkowej, z kremem (zainspirowanym lemon curd od Liski). Są puszyste w środku, mają chrupiącą skórkę i ładnie pachną.

Składniki:

Ciasto:
  • 2 szklanki mąki
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • łyżeczka sody oczyszczonej
  • skórka starta z trzech limonek
  • 1/3 szklanki ciemnego cukru muscovado
  • 1/3 szklanki zwykłego cukru
  • 2 jajka
  • pół szklanki jogurtu
  • pół szklanki stopionego masła
  • chlust mleka 

Krem:
  • 3/4 szklanki soku z limonek (z około 7 limonek)
  • szklanka cukru pudru 
  • 3 jajka
  • 5 łyżek masła pokrojonego na małe kawałeczki


Wykonanie:
  1. Na początek idzie krem. Wszystkie składniki umieścić w garnku z grubym dnem i mieszając poczekać aż masa zacznie bulgotać (mniej więcej wtedy kiedy zacznie gwałtownie gęstnieć). Trzymać na małym ogniu około 5 minut cały czas mieszając. Następnie zdjąć z ognia i przetrzeć przez sito. Podczas stygnięcia krem będzie gęstniał.
  2. Rozgrzać piekarnik do 180 stopni.
  3. Wymieszać suche składniki: mąkę, proszek do pieczenia, sodę i skórkę otartą z limonek.
  4. Cukier (oba rodzaje) wymieszać z jeszcze ciepłym, roztopionym masłem aż do częściowego rozpuszczenia. Nie trzeba walczyć z małymi grudkami ciemnego cukru, będą ładnie wyglądały ;)
  5. Do masła i cukru dodać jogurt i jajka. Dokładnie wymieszać.
  6. Mokre składniki dolać do suchych, połączyć łyżką. Ciasto jest dosyć gęste, ale jeśli okaże się za bardzo zbite, można dolać trochę mleka (ja dodałam około 1/4 szklanki).
  7. Ciasto nakładać do foremek (silikonowych lub do papilotków w zwykłych formach), na początku jedną część tak żeby przykryć dno. Na ciasto nakładać po łyżeczce kremu limonkowego i przykryć kolejną warstwą ciasta.
  8. Piec około 15-20 minut w zależności od wielkości muffinów. Ciasto mocno rośnie, ale raczej nie cieknie (przez swoją gęstość).
  9. Studzić przez chwilę w formie, potem na kratce od piekarnika. 
  10. Ponieważ kremu cytrynowego jest stanowczy nadmiar, można go wykorzystać do smarowania  muffinów. Oczywiście posmarowane (albo i nie posmarowane) należy jak najszybciej zjeść!
 Smacznego!

Oczywiście limonki można zastąpić cytryną.

niedziela, 16 października 2011

Stare ale jare


Z półbiologicznym akcentem.

Na sniadanie crumpets z gruszkami

Przeglądając z rana Durszlak natrafiłam na crumpets - drożdżowe bułeczki, które smaży się na patelni. Wiedziałam, że muszę je zrobić, nie byłam tylko pewna czy na słono (z łososiem i kremowym serkiem) czy na słodko (z imbirem i gruszkami). Mój dylemat rozwiązał się sam, kiedy podczas przerwy na wyrastanie ciasta nażarłam się łososia.
Przepis na crumpets względem oryginału prawie się nie zmienił, dorzucam za to część gruszkową.



Składniki:

na bułeczki:
  • 3/4 opakowania suchych drożdży
  • 1/4 szklanki gorącej wody
  • 1/2 szklanki mleka
  • 1 łyżeczka cukru
  • solidna szczypta soli
  • 1 jajko (dodałam jeszcze jedno żółtko, bo miałam ;)
  • 1 łyżka stopionego masła
  • 1 szklanka mąki
na sos gruszkowy:
  • 1,5 łyżeczki obranego i drobno pokrojonego imbiru 
  • 2 obrane i drobno pokrojone gruszki 
  • łyżka masła
  • 2,5 łyżki cukru
  • szczypta cynamonu


    Przygotowanie:
    1. W szklance wymieszać mleko, wodę, cukier i drożdże. Pozostawić na 10 minut.
    2. Do dużej miski wbić jajko, zmiksować. Dodać mleko z drożdżami, sól i roztopione masło. Miksując stopniowo wsypać mąkę i wyrabiać do otrzymania jednolitej konsystencji.
    3. Przykryć miskę i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na 40 minut. 
    4. Po tym czasie lekko zamieszać i pozostawić jeszcze na 5 minut. 
    5. W tym czasie przygotować gruszki. Na patelnię wsypać cukier, imbir i dodać łyżkę masła. Smażyć na średnim ogniu aż cukier zacznie karmelizować. Dodać gruszki i cynamon, wymieszać i zdjąć z ognia.
    6. Na drugiej patelni rozprowadzić bardzo cienką warstwę oleju. Przygotować metalowe obręcze (ja nie posiadam, ale świetnie nadały się foremki do ciasteczek) i natłuszczone postawić na patelni.
    7. Rozgrzać patelnię i każdą obręcz/foremkę uzupełnić do połowy ciastem.
    8. Przykryć i smażyć na średnim ogniu przez ok. 8 minut. Następnie przewrócić na drugą stronę i smażyć pod przykryciem jeszcze przez 4 minuty.
    9. Polać sosem gruszkowym.
    Tadam! 

    czwartek, 13 października 2011

    Rozgrzewający eliksir. Owoce pigwowca, imbir i sliwki

    Kiedy jesień pokazuje swoje zimne oblicze, lubię usiąść w ciepłym mieszkaniu z gorącym kubkiem czegoś dobrego. Do tej pory na rozgrzewkę nie do zastąpienia był napój imbirowy: łyżka miodu, trochę cytryny i parę plasterków imbiru.

    Jednak odkąd w moim domu nastąpiła era kandyzowanych śliwek (na prawdę warto się na nie wysilić), wszystko się zmieniło! Połączenie śliwkowego zapachu z aromatem owoców pigwowca dodaje imbirowemu napojowi czwartego wymiaru ;)

    Składniki:
    • jednen mały pokrojony owoc pigwowca (lub kawałek większego)
    • 3 łyżki zalewy z kandyzowanych śliwek (można dodać mniej)
    • trzy plasterki imbiru
    • trochę wyciśniętej cytryny (około łyżeczki)
    Oczywiście ilość składników zależy tylko i wyłącznie od upodobania, więc można z nimi poeksperymentować.
    Wykonanie jest najprostsze na świecie: imbir i pigwę zalać wrzątkiem. Dodać zalewę ze śliwek i wymieszać. Na koniec dodać cytrynę i wymieszać raz jeszcze.

    Syrop ze śliwek od biedy można zastąpić miodem ;)

    Smacznego!

    poniedziałek, 10 października 2011

    Chutney czyli zurawina w trzech smakach

    Chutney (czyt. czatnej) czyli indyjski sos.

    Kocham jesień za kolory i owoce. Czasem też za przyjemne słońce i temperaturę, ale chyba nie w tym roku. Gorzej, że przez moją spożywczą miłość nie mogę przejść przez bazarek wokół Hali Banacha (a chodzę tamtędy zbyt często) bez jakichkolwiek zakupów. Czerwone pomidory i błyszcząca żurawina, żółto-zielone gruszki, fioletowe śliwki, pomarańczowy miąższ dyni. Cudownie! Dziś uległam żurawinie i ananasowi, który dość smiesznie kontrastował z typowo polskim asortymentem.
    Okazuje się, że w wariacjach na temat indyjskiej kuchni żurawinę i ananasa da się połączyć w postaci chutney'u (przepis znalazłam o tu). Sos jest słodko-kwaśno-gorzki. Idealny do mięs.


    Składniki:
    • 1/2 kg żurawiny
    • 4 pokrojone plastry ananasa
    • 4 łyżki rodzynek
    • 4 goździki
    • łyżeczka cynamonu
    • 2 plasterki chilli (jak zwykle nie miałam i jak zwykle dodałam 1 nieśmierterlny cukierek z tamandarynowca)
    • łyżka świeżo startego imbiru
    • sok z 1/4 cytryny
    • skórka otarta z 1/2 cytryny
    • 2 łyżki octu winnego
    • 1 i 1/4 szklanki brązowego cukru (ilość zależy od gustu i stopnia dojrzałości żurawiny)
    Przygotowanie:
    1. Wymieszać wszystkie składniki oprócz cynamonu i skórki z cytryny (cukru na początek lepiej dodać mniej).
    2. Gotować do momentu kiedy sos stanie się gęsty i większość owoców żurawiny się rozpadnie.
    3. Na końcu dodać cynamon i skórkę otartą z cytryny, ewentualnie dosłodzić do smaku.
    Podawać na zimno. Voila!

    niedziela, 9 października 2011

    Jak sliwka w ulep czyli muffiny a la sliwka w czekoladzie

    Jakiś czas temu kolega poczęstował mnie śliwką w czekoladzie. Tak wyszło, że po raz pierwszy zainteresowałam się tym, w jakiej formie jest owoc ukryty w środku cukierka. Śliwka suszona? Nieee... W tym miejscu poratował mnie skład podany przez producenta. Otóż jest kandyzowana!

    Zapragnęłam zrobić własne śliwki w czekoladzie od samego początku. Zaczęłam więc od kandyzowania owoców i na tym etapie zatrzymałam się na dłużej. Nie spodziewałam się, że śliwki zatopione w słodkim ulepie będą takie dobre! Nawet nie dorastają do pięt tym zamkniętym w cukierku.
    Bardzo łatwo jest zrobić kandyzowane śliwki korzystając z tego przepisu. Na początek wypróbowałam wszystko na jednym kilogramie owoców, potem na trzech i myślę, że takie 2-3 kg to idealna ilość żeby zmieściło się spokojnie w jednym garnku, starczyło na jakieś ciasto, do podjedzenia i na jakieś słoiczki na później.

    Pierwszym zastosowaniem kandyzowanych śliwek okazały się być wcale nie cukierki, ale muffiny. Mało to zaskakujące. Poza tym od konwencji daleko nie odbiegłam, bo muffiny były w stylu śliwek w czekoladzie.

    Składniki:
    • 1,5 szklanki kandyzowanych śliwek w zalewie (ulepie
    • 2 jajka
    • pół szklanki oleju
    • 2 szklanki mąki
    • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
    • 3/4 łyżeczki sody oczyszczonej
    • 2 łyżki kakao
    • szczypta soli
    • łyżka rumu
    • pół szklanki mleka
    • połamana czekolada z nadzieniem marcepanowym albo migdałowym (wychodzi na to samo - dla mnie super jest czekolada migdałowa Wedla) - kawałki muszą być dość duże, bo czekolada z nadzieniem szybko się rozpływa!

      Oczywiście zdjęcia muffinów nie wyszły, bo jak już się wgryzłam w wypieki, zapomniałam o Bożym Świecie ;)

      Wykonanie:
      1. Nagrzać piekarnik do 180 stopni Celsjusza. 
      2. Śliwki pokroić na mniejsze kawałki, wraz z zalewą zmieszać z jajkami i zmiksować (jeśli ktoś się obawia, że mikser nie da rady, można zmiksować samą zalewę z jajkami, a pokrojone śliwki dodać potem).
      3. Dodać olej i miksować dalej.
      4. W drugim naczyniu wymieszać suche składniki: mąkę, kakao, sól, proszek do pieczenia i sodę oczyszczoną.
      5. Do suchych składników dodać mleko oraz zmiksowane składniki: śliwki z jajkami i olejem. Mieszać dopóki składniki się nie połączą. 
      6. Na koniec dodać rum oraz połamaną czekoladę i delikatnie wymieszać.
      7. Całość układać w papilotkach i formach albo w silikonowych foremkach.
      8. Piec około 15 minut.

      poniedziałek, 3 października 2011

      Miesiac wstecz, czyli kwiaty cukinii

      Podczas paru sierpniowych dni spędzonych w Sienie, nieustannie krążyłam po spożywczych działach supermarketów, a potem tkwiłam w kuchni. Wszystko było pyszne, świeże i często też zupełnie nowe. Właśnie tam po raz pierwszy wypatrzyłam kwiaty cukinii na wagę (oczywiście w Polsce też są do kupienia) i odpowiednio je spreparowałam. Możliwości jest dużo: można na przykład zatopić je w cieście, a potem usmażyć albo zwyczajnie upiec. Ja skończyłam z duszonymi kwiatami faszerowanymi ricottą i bazylią. Sprawa bardzo prosta, a jaka smaczna!


      Składniki:
      • około 350 g kwiatów cukinii
      • 300 g sera ricotta
      • duży pęczek bazylii
      • sól morska
      • oliwa z oliwek 
      Wykonanie:

      1) Bazylię posiekać, wymieszać z ricottą. Doprawić solą morską i wstawić do lodówki na godzinę.
      2) Z kwiatów cukinii usunąć słupki i faszerować przygotowaną wcześniej mieszanką. Ja z braku sprzętu robiłam to małą łyżeczką, ale marzyły mi się woreczki do wyciskania kremu z odpowiednimi końcówkami (takie, którymi ozdabia się ciasto). Na końcu zawinąć kwiaty jak cukierki (tak jak na zdjęciu).
      3) Patelnię natłuścić oliwą, ułożyć kwiaty i nagrzać. Później ostrożnie dolać trochę wody, przykryć pokrywką i dusić na małym ogniu 15-20 minut, aż ogonki będą miękkie. Jeśli kwiaty podczas duszenia wchłoną wodę, dolewać kolejne porcje.

      My zjedliśmy kwiaty z cienkimi plastrami wołowiny, również prosto z patelni.
      Smacznego!